Wtorkowy poranek. Budzę się przedwcześnie. Przeciągam się, zerkam przez okno… i momentalnie dochodzę do siebie. Mgieły!
Nie zabieram ze sobą nawet drugiego śniadania, ale zamiast tego biorę aparat, wskakuję do auta i pruję w plener. Po drodze do pracy muszę zaliczyć jeszcze na szybko kilka miejscówek.
Oniemiewam. Mgły snujące się leniwie nad polami, niziutkie słońce dające cudne, miękkie światło, cisza i ziąb – ale taki przyjemny. Wspaniałe warunki, cieszę się jak dziecko w Legolandzie, a może i bardziej.




