Piątek wieczór, termometr pokazuje jakieś szalone kilkanaście stopni, niebo płonie odcieniami pomarańczu i różu… Normalnie wiosna przyszła za szybko! A skoro zima nawet nie próbowała się bronić, postanowiłem dopełnić tradycji i osobiście utopić Marzannę.
Spacer nad jeziorkiem był trochę jakby romantyczny – ja, moja pierwsza żona i te zastane, piękne okoliczności przyrody. W powietrzu unosił się zapach przedwiośnia, a w wodzie wylądowała nasza bohaterka – piękna, ekologiczna i całkowicie naturalna kukła, wykonana z w pełni biodegradowalnej trawy. Bez zbędnych przemówień, bez łez pożegnania – Marzanna odpłynęła w stronę zachodzącego słońca, a my mogliśmy oficjalnie uznać, że zima poszła w diabły.
PS. Tak naprawdę Marzanna wcale nie chciała odpływać, tylko uparcie tkwiła przy brzegu… i co gorsza – zastaliśmy ją już topiącą się!



