Ubiegłej niedzieli pogoda nie zachęcała do wyjścia z domu. Na termometrze 7°C na minusie i porywisty, mroźny wiatr opowiadały się za tym, aby zostać w domu. Przetrwałem jednak te wydłużające się chwile wahania i pojechałem nad pobliską żwirownię.
I w ostatniej chwili zdążyłem na najpiękniejszy spektakl na niebie. Najbardziej intensywne barwy pojawiły się na kilkanaście minut, więc po wyjściu z auta trzeba było odpalić turbo w nogach, abym zdążył dobiec na miejsce.




