W sobotę musiałem wstać przed świtem i to wcale nie z powodu roweru ani fotografowania. Jednak kiedy zerknąłem przez okno, już czułem, że to będzie niezwykły poranek.
Pomyślałem, że obowiązki nie zając, nie uciekną i podjechałem na pierwszą lepszą miejscówkę czekać na rozwój wypadków.
Czekałem i czekałem, aż na kilkanaście minut przed wschodem słońca nastąpił punkt kulminacyjny. Niebo zrobiło się czerwone nie tylko na wschodzie, ale dookoła horyzontu, a nawet w zenicie!
Już byłem spóźniony, więc zrobiłem szybciutko poniższe trzy foty i musiałem zmykać do domu.



