Pewnie ciężko w to uwierzyć, ale z wielu wyjazdów nie przywożę żadnych zdjęć. Czasami jedno, może dwa. Poniżej taka zbieranina tych pojedynczych zdjęć.




Pewnie ciężko w to uwierzyć, ale z wielu wyjazdów nie przywożę żadnych zdjęć. Czasami jedno, może dwa. Poniżej taka zbieranina tych pojedynczych zdjęć.




Wyruszyłem jeszcze przez czwartą. Godzina jazdy przez las to było dosyć chwilami stresujące przeżycie. Zwłaszcza na wąziutkich porośniętych chaszczami drogach. Ale kiedy wyjechałem z lasu i trafiłem nad zalew…. o wszystkim zapomniałem, bo zauroczyła mnie ta pustka, cisza i spokój.




Jak to dobrze, że dziś już trzeba było iść do pracy i mogłem się wyspać do szóstej. A nie ciągle tylko budzik na czwartą, trzecią, a raz to i na wpół do trzeciej.
Żart oczywiście, bo przez ostatnie pięć dni naoglądałem się wschodów słońca za wszystkie czasy. No może nie aż tak, ale dużo. Przejechałem grubo ponad 300 kilometrów rowerem za tymi moimi wschodami. Teraz pora na chwilkę odpoczynku i wkrótce mam nadzieję, znów ruszam.



To było zrządzenie losu, że obudziłem się o 2:30. Wcześniej niż planowałem, wyruszyłem rowerem. I właśnie w tym magicznym momencie znalazłem się na tej magicznej polanie. Dokładnie w momencie, kiedy słońce wylazło znad odległych chmur i rozświetliło ścielącą się nisko mgłę.
Oczywiście oniemiałem, mimo że takie widoki to dla mnie nie pierwszyzna. Za każdym razem oniemiewam 😉




Kiedy ranne wstają zorze, Witek dawno siedzi na rowerze. Jestem uzależniony od tych porannych widoków, mgieł, światła i wszechobecnej ciszy. Wyjeżdżam jeszcze po ciemku, aby nie uronić ani sekundy najpierw niebieskiej, potem złotej godziny.
Na dziś kilka kapliczek, które napotkałem po drodze.




Wschód jest już po piątej. Nie jest tak źle w porównaniu do czerwca i lipca. Jak się pójdzie spać koło dziewiątej, to do wpół do czwartej można się wyspać. Bo o czwartej to już trzeba być w drodze. Żeby mieć tę godzinkę na dotarcie w jakieś godne uwagi miejsce. Najlepiej położone na wzniesieniu. By mieć dobry widok na poranne niebo.



No szkoda, że nie trafiłem tam całkiem rano, kiedy światło było mniej ostre. Mimo wszystko miło było znaleźć się na tym cudownym wrzosowisku i zrobić te kilka pamiątkowych zdjęć. Pewnie jeszcze nie raz będę je fotografował, bo sezon na wrzosy przecież dopiero się zaczyna.




Jedno z miejsc, gdzie lubię zajechać, gdy tylko jestem w okolicy. Co prawda trzeba się specjalnie wspiąć na niemałą górkę, ale tam są same górki, więc kolejna nie robi różnicy. W miniony weekend znalazłem się tam niedługo po wschodzie słońca i o dziwo nie byłem tam pierwszy!
Widoki były naprawdę fascynujące. Mgły w oddali robiły spore wrażenie, więc postanowiłem wspiąć się jeszcze dla kilku fotek na wieżę stojącą opodal.



Trochę się zmartwiłem zmierzając na wschód słońca, że na niebie nie ma żadnych chmurek. Tylko czyste niebo. Po drodze miejscami nad łąkami unosiły się delikatne mgły. Ale kiedy zobaczyłem tę magię nad jeziorami, wiedziałem, że zdjęcia będą udane.
Kolory wprost oszałamiały. Sam nie umaiłbym ich w żaden sposób nazwać. Odcienie zmieniały się dynamicznie i to wszystko jeszcze zanim słońce wyszło spod horyzontu.



Fotografia, rower, siłownia i jeszcze czasem zwykłe spacery z pierwszą żoną. Tak wygląda mój czas wolny. I właśnie podczas spaceru trafiliśmy na taki niesamowity zachód słońca. Niewiele na to wskazywało, ale jak już było wiadomo co będzie, prawie biegiem dotarliśmy nad pobliski staw, aby to tam uchwycić te magiczne kolory schyłku dnia.


