Miało być rano

Miałem pojechać rano, równo ze wschodem, ale gdy zobaczyłem tylko siedem stopni na termometrze, to się nie odważyłem. Poczekałem do siódmej i dopiero wtedy wsiadłem na rower, aby szurnąć kolejną setkę.

Tym razem pojechałem na południowy zachód, gdzie nie brakuje górek, ale i pięknych widoków. Z rzadka sięgałem po aparat, ale jednak kilka pamiątkowych fotek wpadło.

Burza coraz bliżej

Zawsze uważnie śledzę radary pogodowe, zanim wyjadę na rower i według mnie nie powinno było padać. Po jakimś czasie zaczęły jednak zbierać się ciemne chmury. Zawróciłem w stronę domu, ale ich widok tak mnie fascynował, że co raz zatrzymywałem się, by robić zdjęcia.

A burza była coraz bliżej. Pewnie to nierozsądne, ale coś mnie tam trzymało i kazało podziwiać i fotografować. Udało się i zrobić fotki i przemoczyć ciuchy. Ale tylko trochę 😉

Ciepłe słoneczko

W dolinach mgły. Na pagórkach czysto, ale pochmurno. Pierwsze promienie słońca zobaczyłem dopiero po kilkudziesięciu kilometrach rowerem, kiedy chmury się rozeszły, a mgła zaczęła rozpraszać.

To zdecydowanie najpiękniejszy moment pamiętnego poranka. Bo potem złapał mnie deszcz, a ja w popłochu szukałem jakiegoś dachu. Udało się, ale na szczęście deszcz nie trwał długo i reszta wyprawy minęła w ciepłym słoneczku.

Początek widoków

Sobota, godzina trzecia czterdzieści pięć nad ranem. Dzwoni budzik, otwieram jedno oko i od razu je zamykam z powrotem. Po chwili jednak przypominam sobie, że to nie do pracy a na rower trzeba wstać.

To zupełnie inna sprawa, z chęcią zrywam się z łóżka i godzinkę później podziwiam ten cudowny widok wschodzącego słońca nad rozległą doliną spowitą mgłami. A to dopiero początek fajnych widoków.