No nie chciało się wstawać. A wschód jest bardzo wcześnie. Jednak widoki wynagrodziły trud i to nic, że nogi po kolana w rosie, a rower bezwględnie do mycia. Poparzenia pokrzywami to tylko mały dodatek do przygody.



No nie chciało się wstawać. A wschód jest bardzo wcześnie. Jednak widoki wynagrodziły trud i to nic, że nogi po kolana w rosie, a rower bezwględnie do mycia. Poparzenia pokrzywami to tylko mały dodatek do przygody.



No dobra, nie chce mi się fotografować na wyprawach rowerowych, więc zaglądnąłem co tam w trawie piszczy. Na pierwszy ogień poszedł Wtyk straszyk (Coreus marginatus), wbrew pozorom całkiem sympatyczny pluskwiak. I wcale nie jest on z tych, co wskakują za kołnierz!
Chwilę później trafiła się Cuchna nawozowa (Scathophaga stercoraria). I tu też wbrew nazwie jest to całkiem spoko mucha. Nie gryzie, nie siada na ludziach i nie wlatuje nieproszona do domów.
I na koniec pająk Kwadratnik (Tetragnatha). Też nie z tych, co atakują ludzi! A jeśli już przypadkiem wkroczymy na jego terytorium i się do nas „przyklei” nie ma się czym martwić, będzie jak najszybciej chciał zeskoczyć!



Musi tu gniazdować cała rodzinka, a może i kilka. Po ogrodzie często spacerują kosy i nic sobie nie robią z mojej obecności. Doszło do tego, że i podczas kąpieli nie przeszkadza im moja obecność (zdj. 3). A na drugim zdjęciu to być może drozd…



W ogrodowym stawie co roku rośnie sobie taka dziwna trawa i na tej trawie co roku znajduję ten sam gatunek chrząszcza. Musiały sobie polubić tę miejscówkę i tę roślinę, bo później składają na niej jaja i później wykluwają się z nich małe chrząszczyki. A ja co roku je sobie obserwuję, skoro już zwitały w moje skromne progi.

Totalnie ostatnimi czasy zjechałem rowerem na drogi, którymi do tej pory nie jeździłem. Na, jak to nazywam, beztwardodroża. Drogi, których zazwyczaj nie ma na mapach, a którymi, jeśli jest sucho, da się przejechać rowerem.
Często nagle się kończą, albo prowadzą nie wiadomo dokąd i trzeba zawrócić. Ale też często prowadzą mnie w miejsca, o jakich istnieniu w bliskiej okolicy, by mi się nie śniło. Jak wczoraj wspominałem, rzadko fotografuję, ale w niektóre z tych miejsc koniecznie muszę wrócić z weną fotograficzną.




Jakoś tak w maju straciłem chęć do robienia zdjęć. Pochłonął mnie rower i, mimo że aparat zawsze jest w sakwie, to rzadko, albo wcale go nie wyciągam. Czasem pstryknę zdjęcie na pamiątkę smartfonem.
Po wielu latach fotografowania doszedłem do tego miejsca, że wolę przystanąć, popodziwiać, a nie sięgać po aparat. A o wschodzie, czy zachodzie słońca wolę odpoczywać i regenrować się na następne rowerowe wypady, niż jechać w plener. Pewnie to chwilowe, przynajmniej mam taką nadzieję.




Wzrok już nie ten. To raz. Coraz trudniej dostrzec owada. Trzęsie rękami, bo fotografuję z ręki, idę na żywioł. Fotografuję pełną klatką, a to do makrofotografii nie jest dobre. A może szukam sobie wymówek, a po prostu wyszedłem z wprawy. Dawniej wiosną i latem nie było dnia, żebym się nie uganiał za owadami. Teraz wyciągam obiektyw do makro bardzo rzadko.
Niemniej udało się złapać malutkiego chrząszcza (naliściak) i fajnie ubarwioną muchę (smętka). No i te listki mnie urzekły, bo światło zacne było. I jeszcze opuszczone gniazdo os. Albo gniazdo w budowie dopiero.




Nie chce się roano wstać. Bo ciepłe łóżko, bo na zewnątrz tylko kilka stopni. Bo świt jest bardzo wcześnie. Ale jeśli w perspektywie mamy taki klimat….



Już prawie zmrok, a do domu daleko. Tak mi sie jednak spodobała ta miejscówka, że postanowiłem poczekać, aż słońce znajdzie się nisko nad horyzontem.



W mojej okolicy kwitną już akacje. Wsiadłem na rower i podjechałem obadać, czy te „moje” też już kwitną.
Kwitną 😉



