A miały być białe święta… wielkanocne. No trudno, jakoś to przebolejemy. Tę piękną pogodę 🙂
Radosnego świętowania!



A miały być białe święta… wielkanocne. No trudno, jakoś to przebolejemy. Tę piękną pogodę 🙂
Radosnego świętowania!



Jeśli jadę rowerem i nic nie sfotografuję, to też jest fajnie. Ale jeśli podczas jazdy trafi się jakiś ciekawy warun, albo fajna miejscówka, to jest jeszcze lepiej. Tak było kilka dni temu, kiedy mogłem obserwować widowiskowe słońca poboczne. Moją uwagę zwrócił też ciekawy miniwiadukt nad linią kolejową.




Przydrożne krzyże nigdy nie przestaną mnie fascynować. Dzięki rowerowi mogę docierać do tych „ukrytych” w szczerych polach. Przy polnych dróżkach, gdzie można dojechać tylko, gdy jest sucho. To taki symbol polskiego, a może tylko podkarpackiego krajobrazu.




Sporo chmur wisiało nad wschodnim horyzontem. Mimo to zająłem miejsce i czekałem. W panie było sfotografowanie naszego naturalnego satelity za krzyżami Drogi Krzyżowej z odpowiedniej odległości, aby uzyskać efekt dużego Księżyca.
Jednak stały tam samochody i postanowiłem je wykorzystać, a z jednego z nich wyszła para (pozdrawiam, jeśli to czytacie) i chyba zauważyli mnie daleko w polu, fotografującego w odwrotną stronę, niż trwający właśnie zachód słońca. Oglądnęli się, a ja w tym momencie wcisnąłem w aparacie guziczek 😉
Chwilkę wcześniej a zdjęciu załapał się również romantyk (również pozdrawiam), który również przyjechał oglądać zachód słońca.



Poza ciekawym kadrem, dobrym światłem, równie ważne są chmury na niebie. Taka jedna niepozorna potrafi zrobić bardzo dobrą robotę. I o ile to, co na ziemi jest zawsze takie samo, niebo za każdym razem inne.

Wracam do domu z roweru i już mi tego brakuje. Już myślę o następnej wyprawie. Jazda sama w sobie jest też fajna, ale najlepsze są te niespieszne przejażdżki z częstym zbaczaniem z asfaltu i szukaniem nowych miejsc.
Nie ma ich już zbyt wielu w okolicy, ale udaje się jeszcze od czasu do czasu zauważyć po drodze coś nowego. Znaleźć nowe kadry.




Pomyślałem, że są bociany, to śniegu już nie będzie. Nie więcej jak dwie godziny później… padał śnieg. W ostatniej chwili zdążyłem wrócić do domu z przejażdżki rowerowej.
Wcześniej jednak pogoda była chwilami całkiem ładna, choć chłodek dawał sie we znaki.




Nie wiem o co chodzi, ale to drzewo, podobnie jak akacje przyciąga chyba waruny. Kolejny raz w tym miejscu trafiłem na fajny zachód słońca. Zachód ze słońcami pobocznymi i subtelnym halo słonecznym.



To był niezobowiązujący spacer. Aparat na szyi, ale bez większych planów na zdjęcia. Po prostu sobie szedłem i czekałem czy i czym obdarzy mnie natura.
A ta na dzień dobry zaserwowała mi stadko saren w całkiem fajnych okolicznościach przyrody.



Przyjechałem właśnie z fotografowania. Rzuciłem torbę z aparatem na ławkę i spacerowałem sobie po ogrodzie. Nagle usłyszałem ten charakterystyczny dźwięk silników. To mógł być tylko AN-124. O ile nie znam się specjalnie na samolotach, jego dźwięku nie można pomylić z żadnym innym.
W te pędy pobiegłem po aparat, jeszcze zdążyłem zmienić obiektyw, kiedy pojawił się pomiędzy chmurami, podchodząc do lądowania na odległym o ok. dwadzieścia kilka kilometrów lotnisku.


