Szczęśliwa rodzinka

Słońce jeszcze nie wzeszło. Było jeszcze dosyć ciemno. Gdzieś tam przede mną wydawało mi się, że zobaczyłem jakiś ruch. Z tej odległości nie widziałem, czy to jakiś ranny grzybiarz, czy może dzikie zwierzęta. Zamglenie w niczym nie pomagało.

Spróbowałem podejść jeszcze kilkadziesiąt metrów, zerknąłem przez teleobiektyw i tak – to był jeleń. Jeleń w towarzystwie łani i cielaka. Wyglądali jak szczęśliwa rodzinka na spacerze. Dziewczęta czmychnęły w las, a głowa rodziny dostojnie przespacerował przez drogę, zerknął jeszcze od niechcenia w moją stonę i podążył za nimi.

Byle do brzasku

Tyle mgieł, co przez ostatni miesiąc nie widziałem przez ostatnie kilka lat, jak fotografuję. Umożliwił mi to oczywiście rower i determinacja, aby wstawać przed świtem, jechać długie kilometry w poszukiwaniu nowych miejscówek. I chociaż nie z każdego wyjazdu przywożę zdjęcia, to i tak zostaje mi satysfakcja z samej jazdy.

Najgorsze są pierwsze minuty jazdy. Kiedy jest zimno, ciemno miawam myśli, czy nie zawrócić do domu. Pierwsze kilometry pokonuję nie za chętnie. Na szczęście zawsze szybko mi to mija, zwłaszcza kiedy zobaczę brzask. Kiedy jeszcze jest ciemno, a już wiadomo, że lada chwila pojawią się kolory, słońce, zrobi się nieco cieplej.

Szczególny sentyment

Nieważne czy rowerem, czy na własnych nogach. Nieważne, czy po lesie czy po polach. Ja muszę być ciągle w ruchu. Nie usiedzę w domu. Mogę sobie na to pozwolić, aby dużo czasu poświęcać swoim zainteresowaniom. I póki mogę, gdyż zdaję sobie sprawę, że nie zawsze tak będzie, bo i nie zawsze tak było, będę to robił jak najczęściej.

Poniżej kilka opwiastek z lasu. O sarnach, które ćwiczyły skoki przez rów, o żurawiach odlatujących do cieplejszych krajów. O zwykłej leśnej polanie, jakich wiele, skąpanej w świetle, jakie mamy tylko poranku. I o brzozach, których biel kory zawsze rzuca mi się w oczy i które darzę szczególnym sentymentem.

To co się kocha

Był czas, że mi się trochę czas poprzestwiał, szedłem spać z kurami, a o piątej byłem wyspany. Czemu by tego nie wykorzystać i przed pracą nie skoczyć na króciótki spacerek o wschodzie słońca.

Nigdy nie będzie mi za wiele tych pięknych widoków, kiedy budzi się dzień. Tej nutki niepewności co czeka mnie za chwilę, kiedy jeszcze jest ciemno. Czy niebo zapłonie kolorami, czy kolory będą raczej przygaszone. Ale to dla mnie nieistotne, najważniejsze aby miło spędzić czas na robieniu tego, co się kocha.

A tym razem dostałem od natury super nagrodę – oglądałem żółciutką kulę słońca wschodząca dokładnie za naszym krzyżem milenijnym.

Prawdziwa modelka | Modliszka zwyczajna (Mantis religiosa)

Pracuję ja sobie spokojnie w ogródku, a tu moja pierwsza żona biegnie, macha rękami i drze się w niebogłosy. Wystraszyłem sie nie na żarty. Chwilę zeszło, zanim zrozumiałem co do mnie mówi. Chodziło o to, że na jej kwiatku siedziała modliszka!

No to wtedy z kolei ja puściłem się biegiem do domu po aparat! Cud boski, żem gdzieś po drodze nie wywyinął orła. Na szczęście modliszka czekała sobie grzecznie. Tak mi się wydaje, że specjalnie wpadła do nas na sesje zdjęciową, bo wdzęczyła isę przed obiektywem niczym prawdziwa modelka.

Modliszka zwyczajna (Mantis religiosa)
Modliszka zwyczajna

Jawa czy sen

Tego nie da się dotknąć. Nie da pomacać, powąchać, poczuć. To można tylko zobaczyć. To mgła w połączeniu z promieniami słonecznymi potrafią tworzyć takie hologramy. Widok niby normalny, ale kiedy jest się samemu na polanie w środku lasu i dodamy do tego tę nutkę tajemniczości, niepewności co wydarzy się za chwilę, bo dookoła słychać porykiwania jeleni, wszystko nabiera innego wymiaru.

Troche nierealnego, trochę nie z tego świata. Napływa myśl, czy ja jeszcze śpię, czy mi się to śni, czy faktycznie wstałem przed świtem, pojechałem autem do lasu i szedłem kilometry, aby tu dotrzeć.

Mgły dopisały

Środową wyprawę rowerową poprowadziłem po mało ciekawych nizinnych terenach. Tym razem postawiłem nie na widoki, a na zebranie dodatkowych kwadratów (tak z grubsza polega to na tym, że mapa świata została podzielona na kwadraty o wielkości ok. 1,5×1,5 kilometra. Jeżdżąc rowerem, zaliczam kolejne kwadraty na mapie. Wystarczy, że trasa mojego przejazdu przebiegała choćby minimalnie przez dany kwadrat).

Miałem cichą nadzieję, że świt zastanie mnie w jakimś odludnym, ciekawym miejscu i że będzie on spaktakularny. No cóż, marzenie się spełniło, choć słońce długokazało na siebie czekać ze względu na chmury. Ale najpiękniej zrobiło się, gdy akurat przejeżdżałem wzdłuż jakowejś rzeczki, więc dopisały i mgły.

Obszar ograniczony

Przypadki rządzą fotografią. Nie tylko wychodzone i skrupulatnie zaplanowane kadry. Jechałem sobie na zdjęcia i zauważyłem ten hipnotyzujący widok. Połowa gorejącej kuli chowająca się za oddalony o dwa i pół kilometra kościół.

I choć ten kadr fotografowałem dobrych kilka, może kilkanaście razy, starannie planując datę i czas, wyczekując odpowiednich warunków, to teraz powstał on całkiem przypadkiem. Zaskoczył mnie, jakbym widział to po raz pierwszy w życiu. I to właśnie jest piękne, że wędrując z aprartem na mocno ograniczonym obszarze cięgle cos mnie zaskakuje.

Przyjemna przejażdżka

To dzisiaj jest ostatni dzień lata. A w tym roku lato będzie trwało nadal. Prognozy pogody są optymistyczne i oby sie sprawdziły. Co prawda to ciepełko nie jest już takie jak w lipcu czy sierpniu, ale jak dla mnie jest jeszcze przyjemniej. Wyżowa i bezwietrzna pogoda sprzyja porannym mgłom, a to mnie cieszy najbardziej.

Już niezliczoną ilość razy podziwiałem te cudowne klimaty z dwóch kółek. Wystarczy wstać rano (a wschód jest już całkiem późno, bo po szóstej), zapakować do sakwy aparat i ruszyć przed siebie. Ranki trwają długo, klimat utrzymuje sie nawet do dwóch godzin po wschodzie. Na pewno nawinie się coś przed obiektyw, a jeśli nawet nie, to zostaje przyjemna przejażdżka.