To było to, za czym chodziłem po lesie. Najpierw bliziutko mnie przebiegła jedna sarna. Kątem oka zauważyłem, że biegną kolejne dwie. Przykucnąłem, wymierzyłem obiektywem w miejsce, gdzie przebiegną i czekałem.
Czułem jak czas spowalnia. Te dwie sekundy trwały dla mnie z minutę. W końcu wbiegły na drogę i… przystanęły! Najpierw odwrócone tyłkami do mnie przyglądały się się ludziom widocznym w tle. Potem niespiesznie odwróciły się w moją stronę. Kiedy już wszystko było obczajone, pobiegły dalej w swoją stronę.
Nic nie zastąpi spotkania dzikiej zwierzyny oko w oko. Nie z samochodu, nie z czatowni, nawet nie z roweru. Za każdym razem te same emocje. Może to nienormalne, że się tym tak ekscytuję, ale mnie to jakby serio kręci. Te przypadkowe, niewymuszone spotkania.