Nieruchomy

Po zachodzie słońca stałem za statywem i czekałem na mający wzejść księżyc. W oddali słychać było „szczekanie” koziołków. Jeden z nich pojawił się jakby znikąd niedaleko ode mnie. Stanął i zastygł w bezruchu. W sam raz, aby zdążyć zrobić mu zdjęcie. A okoliczności przyrody, przyznacie, były bardzo malownicze.

Dzidzia

Jechałem sobie jedną z tych polnych, zapomnianych dróg, gdy w oddali zobaczyłem ogromnego zająca. Coś mi jednak nie pasowało, bo nie kicał, a pokracznie szedł sobie niespiesznie. Zostawiłem rower, chwyciłem aparat i dopiero wtedy zalapałem, o co chodzi.

To malutka sarenka spacerowała sobie po drodze! Pewnie jej mama poszła na żer zostawiając malotę samą sobie. Przykucnąłem, aby zrobić kilka zdjęć, a potem zaczekałem, aż wróci spokojnie w zarośla.

Dopiero wtedy ruszyłem dalej. Mimo iż mnie zauważyła, zdawała sobie nic nie robić z mojej obecności. Ja też jej nie niepokoiłem, a ta odwdzięczyła się pozując do zdjęć.

Prezent

To był niezobowiązujący spacer. Aparat na szyi, ale bez większych planów na zdjęcia. Po prostu sobie szedłem i czekałem czy i czym obdarzy mnie natura.

A ta na dzień dobry zaserwowała mi stadko saren w całkiem fajnych okolicznościach przyrody.

Sto lub dwieście

I to jest fajna niespodzianka. Jadę ja rowerem i słyszę podejrzane dźwięki. Znawcą nie jestem, ale czułem, że to musi być duży zwierz. Znaczy duży ptak. Przystanąłem i zacząłem zerkac w niebo przekonany, że to jakiś klucz leci.

A te dwa dziady jedne stały sobie na polu jak gdby nigdy nic. Podjechałem jeszcze kawalątek i pstryknąłem foto. Żurawie jadnak szybciutko odleciały, choć byłem od nich na pewno grubo ponad 100 metrów, a może i z dwieście.

Krzywa, Poręby Pierwsze

Daleko stamtąd

Ostatnio przytrafiła się mała kontuzja, ale kiedy tylko poczułem się lepiej od razu wyskoczyłem na spacer z aparatem. Całkowite zachmurzenie w niczym mi nie przeszkadzało. Jak zwykle poszedłem i czekałem, co przyniesie mi los.

Tym razem byłem praktycznie otoczony przez sarny. Spotkałem dwa kilkunastoosobnikowe stada i trzy mniejsze. Powolutku krok za krokiem udało się podejść do kilku z nich i zrobić foty. Tego dnia były wyjątkowo wyluzowane i mało przejmowały się moim widokiem.

Niestety wracając spotkałem kilka samochodów z myśliwymi. A więc niestety polowanie. Mam głęboką nadzieję, że sarny były już wtedy daleko stamtąd.

Spotkania niewymuszone

To było to, za czym chodziłem po lesie. Najpierw bliziutko mnie przebiegła jedna sarna. Kątem oka zauważyłem, że biegną kolejne dwie. Przykucnąłem, wymierzyłem obiektywem w miejsce, gdzie przebiegną i czekałem.

Czułem jak czas spowalnia. Te dwie sekundy trwały dla mnie z minutę. W końcu wbiegły na drogę i… przystanęły! Najpierw odwrócone tyłkami do mnie przyglądały się się ludziom widocznym w tle. Potem niespiesznie odwróciły się w moją stronę. Kiedy już wszystko było obczajone, pobiegły dalej w swoją stronę.

Nic nie zastąpi spotkania dzikiej zwierzyny oko w oko. Nie z samochodu, nie z czatowni, nawet nie z roweru. Za każdym razem te same emocje. Może to nienormalne, że się tym tak ekscytuję, ale mnie to jakby serio kręci. Te przypadkowe, niewymuszone spotkania.