Wspomnienia

Tak, to też listopad i to tego roku. Zanim przyszła ta typowo jesienna, przedzimowa pogoda było całkiem przyjemnie. Jeszcze na początku listopada cieszyliśmy się względnym ciepełkiem i pięknymi jesiennymi widokami.

Na zdjęciach jeden z zachodów słońca, które mogłem wtedy podziwiać i fotografować. Złoto na drzewach i złoto na niebie. Wspomnienia uprzyjemniające gorszy pogodowo czas.

Odyniec

Do dzików nie mam szczęścia. Ponoć tyle ich jest w okolicy i tyle szkód wyrządzają rolnikom, a ja spotkałem je zaledwie dwa razy w życiu. I to dawno temu. No i w niedzielę po raz trzeci. Mam nadzieję, że lody zostały przełamane i teraz już częściej będą wchodzić mi przed obiektyw.

Po lekkich opadach śniegu wybrałem się na spacer po lesie, jakże by inaczej. Jak zwykle, nieprędko, rozglądając się na boki i kontemplując piękne widoki. Wtem przede mną na drogę wytoczyło się coś ciemnego o bliżej nieokreślonym kształcie. Co za szczęście, że miałem na aparacie teleobiektyw, bo odyniec by nie pczekał. Przetruchtał dostojnie lesnym duktem i tylem go widział.

Przejażdżka jubileuszowa

Dzisiejszy wyjazd na rower był dla mnie wyjątkowy, bo właśnie na liczniku wybiło 7 000 km. 153 wycieczki i 387 godzin w siodełku. 61 km w pionie w górę i tyle samo w dół. Rok się jeszcze nie kończy i mam ndzieję jeździć do Sywestra 😉

Mimo prowadzenia statystyk, nie jeżdżę dla wyników. Lubię spędzać czas aktywnie na świeżym powietrzu. Jeżdże sobie, jak ja to mówię dziadkowym tempem. Staram się tak układać trasy, aby jeździć po mało uczęszczanych i widokowych drogach. Jeździć o świcie lub wieczorem, aby przy okazji sobie pofotografować. Ale również w ciągu dnia zdarza się trafić na ciekawe kadry. Poniżej kilka fot z dzisiejszej, jubileuszowej przejażdżki.

Coś na pewno

Dlaczego takie wieczory nie zdarzają się częściej…. czy wtedy by się nam nie znudziły…? Ciężko powiedzieć. Myślę, że mogło by tak być. Ja wolę jak zdarzają się raz na jakiś czas, bo ja lubię wyczekiwać. Jestem cierpliwy – wiem, że wczęśniej czy później trafię na wspaniałe warunki, czy to o wschodzie, czy zachodzie słońća.

Podobnie jadąc rowerem – nie rozglądam się nachalnie za tematami do fotografowania. Raczej czekam, aż coś szczególnego zwróci moją uwagę. Wiem, że jak nie tym razem to z pewnościa nastęnym.

Zaczął się weekend

Przy fotografowaniu z roweru nie ma wielkiej filozofii. Jedziesz, zwracasz na coś uwagę i pstrykasz fotkę. Może to być nietypowa sytuacja, pracujący w polu ludzie, maszyny, urokliwe polne dróżki, drzewa, czy kapliczki. I oczywiście zjawiska na niebie. Wieczorne albo poranne słońce chowające się za obłoczki.

Tu niepotrzebny jest statyw, ani super sprzęt. Liczy się złapanie tej jednej jedynej niepowtarzalnej chwili, której nie bylibyśmy zobaczyć siedząc w domu. A weekend właśnie się zaczął! 😉

Wylądował obok

Wyobraźcie sobie to. Jest jakiś czas po świcie. Słońce dziś długo nie mogło pokonać chmur. To chowało się, to wychodziło. Jest cisza jak makiem zasiał. Słychać jedynie świergot ptaków i rechot żab. Gdzieś w okolicy jest bajorko.

Chłonę ten spokój całym sobą. Delikatnie naciskam na pedały roweru, aby nawet jednym dźwiękiem nie zburzyć tego nastroju. Podświadomie wstrzymuję oddech, kiedy tuż obok na pokrytej rosą łące ląduje bocian.

Nawet najostrożniejsze zwierzę podczas łowów nie jest tak cicho jak ja w tej chwili. Nie mogę go spłoszyć. Zatrzymuję rower, wyciągam aparat i robię jedną fotkę. Sprawdzam, czy wyszła ostro, chowam aparat i stoję jeszcze kilka minut, zanim bociek nie pójdzie w swoją stronę w poszukiwaniu czegoś na śniadanie.